W końcu dotarliśmy do szlaku. Świadczyły o tym dobitnie dwa znaki- oznakowanie szlaku(dziwne zresztą i wprowadzające nas jeszcze nie raz w błąd-tzn. robiące za szybko nadzieję na bliska metę) i ...krowie placki-niezbity dowód na to,że do ludzi i cywilizacji coraz bliżej:)Ok.11 dochodzimy w końcu do potoku- pierwszy raz miałem taką radochę i ulgę z dotarcia do źródła wody- no bo ile można iść z ciężkawym plecakiem i ssąc od kilku godzin jedynie miętowe cukierki:)Jeszcze dwie godzinki marszu i w końcu opuściliśmy park. Busikiem za dwa lari ruszamy na zasłużoną wyżerkę do jakiejś knajpki w Borżomi. Co mnie bardzo zdziwiło,lekko zmniejszył się mi żołądek i zjadłem mniej niż potrafię.Za to chłopacy potrafili zjeść naprawdę godna porcję. Po takiej wyprawie się należało-dobre jedzonko, piffko i Pepsi.W takich chwilach to chce się za Faustem krzyknąć-CHWILO,TRWAJ WIECZNIE!!!!:)