Gdy już przed 3 byliśmy w komplecie, zaczęła się przygoda kulturowa...Zebrało się kilku typków, którzy po swojemu świergotali do nas coraz głośniej, gestykulowali energicznie- wyglądało tak jakby sie czepiali nas, albo na silę hotelu dla nas szukali, a my czadiry (tur.namiot) przecież mieliśmy, plaży nam trza było do szczęścia... Okazało się jednak, że byli przyjaźnie nastawieni i w końcu wezwali policję turystyczną, o której same dobre rzeczy czytałem dotąd w relacjach z podróży. I sie nie zawiodłem- trzy radiowozy:) SIC! eskortowały nas na mini plażę przy pomniku Ataturka, obok stała budka policji turystycznej. czy trzeba było czegoś więcej- także na gościnności się nie zawiodłem-pan policjant pogawędził z nami (mój turecko-migowy z polskimi makaronizmami się rozkręcał :) i "zaczaił"-dał czaj:) (tur. herbata) i wrzątek.
rano wyruszyliśmy do Giresun, ale niestety-pierwszy w Turcji zawód-nic ciekawego tu nie było, więc lecimy stopem dalej- do Trabzonu, do katolickiego klasztoru. I tu bardzo miłe zaskoczenie- tu mieliśmy chyba najlepsze warunki mieszkaniowe w czasie naszej podróży.
na dodatek posługuje tu polski ksiądz-Waldemar.