Późnym popołudniem, gdy słońce już tak nie męczyło, dojechaliśmy do ostatniego punktu podróży i od razu dało się zauważyć, że coś się swięci...Przecież nic nie przeskrobaliśmy a tu coraz więcej policji, drogę za nami blokują..."Eeeee tam, idziemy zobaczyć ten zamek i kościół".
Na mnie takiego wielkiego wrażenia nie zrobił, ale wszędzie ta policja...I w końcu się wyjaśniło- prezydent Sakaszwili przyleciał śmigłowcem na nieoficjalne spotkanie z premierem, w małym domku oddalonym o niecały kilometr od naszego zamku...Lornetka Krzysztofa okazała sie bezcenna, ale wzbudziła niepokój snajpera znajdującego się na dachu ww domku...jeszcze większy był pewnie niepokój Kuby lub Łukasza(nie pamiętam, który miał ten "zaszczyt":), który miał okazję poczuć się prawie jak na planie dobrego filmu snajperskiego:)dobrze, że snajper nie był jakiś nadgorliwy lub płochliwy- jak bym to mieli powiedzieć rodzicom - że ich syna odstrzelił prezydencki snajper...?:/